Orangutany, jedne z najbardziej zagrożonych ssaków na Ziemi, spotkać można na wolności tylko w dwóch miejscach na świecie. Na malezyjskiej części Borneo i na Sumatrze. W ogromnym Parku Narodowym Gurung
Park Narodowy Gurung na indonezyjskiej Sumatrze jest jednym z niewielu miejsc na świecie, gdzie nie tylko orangutany, ale też wiele innych zagrożonych gatunków zwierząt żyje w swoim środowisku naturalnym. Jest domem dla tygrysów, słoni czy nosorożców, które objęte zostały ochroną już jakiś czas temu. W 2004 r. park ten, po wielu bojach, został wpisany na listę UNESCO, co spowodowało, że zwierzęta są naprawdę bezpieczne.
Tam, gdzie nie ma turystów
Zmęczenie czuliśmy nie tylko w nogach. Plecaki, chociaż małe ciążyły, pot lał się dość obficie, stopy wplątywały się w liany i korzenie na ziemi, a droga wiła się to ostro w górę, to stromo w dół. Odpoczywając w jednej z dolinek, zorientowaliśmy się, że ostatnich ludzi widzieliśmy wczoraj przed południem, a park jest dość uczęszczanym miejscem. Zwłaszcza na jego skraju, gdzie wchodzi wiele grup na jeden dzień. Jednodniowy spacer daje możliwość zobaczenia wielu małp, które żyją w parku, pawi oraz innych zwierząt, natomiast aby zobaczyć słonie czy tygrysy sumatrzańskie, trzeba udać się na dziesięciodniowy trekking, w głąb parku. Tam, gdzie nie ma już turystów i gdzie nikt, nie zakłóca ustalonego przez naturę porządku.
Siedzieliśmy nad strumykiem, mocząc nogi w chłodnej wodzie i zajadając się ananasami. Obok nas biegało całe stado małp, które najwyraźniej zainteresowane było upolowaniem czegoś dla siebie. Przewodnik poprosił, żebyśmy uważali na plecaki, które musiały być starannie pozapinane, gdyż w przeciwnym razie małpa mogła podskoczyć i coś z niego porwać.
Duży samiec usiadł naprzeciwko nas i bacznie przyglądał się temu, co robimy. Znajdował się po drugiej stronie strumienia na wielkim kamieniu i rzeczywiście mógł przeskoczyć do nas bez większego problemu. Odpoczywaliśmy jeszcze chwilę, przyglądając się baraszkującemu stadu małp. Siedzieliśmy w głębokim wąwozie, z którego można było wyjść jedynie wspinając się bardzo ostro w górę, gliniastą ścieżką, wijącą się pomiędzy drzewami. Dziwiliśmy się bardzo, bo znajomi, którzy byli w tym parku nie wspominali o takim stopniu trudności trekkingu, a wręcz przeciwnie mówili, że jest lekki, bez większych gór i wzniesień.
Poprzedniego dnia mieliśmy szczęście i widzieliśmy kilka orangutanów. Matkę z dziećmi, które rozkosznie bawiły się wśród gałęzi oraz ogromne gniazda, jakie uwiły wysoko na drzewie. Były zrobione z liści i gałęzi, a osadzone na drzewach o mocniejszych gałęziach. Było ich kilka koło siebie. Mniejsze było dziecka, a większe mamy.
Patrzyliśmy jak oniemiali
Potężne samce również śpią w konarach drzew, ale tylko tych największych o najmocniejszych gałęziach. Widzieliśmy też gwóźdź programu – potężnego, ponad 70-cio kilogramowego samca, który wyglądał jak ogromny pień drzewa. Miał około 1,5 m wysokości i prawie tyle samo szerokości. Potężny łeb i wielkie cielsko, przy takiej ilości kudłatego futra sprawiało wrażenie jeszcze potężniejszego niż był w rzeczywistości. Patrzyliśmy jak oniemiali. W końcu, nie co dzień spotyka się takie zwierzęta.
Przewodnik kazał nam bezwzględnie zachować odstęp, nie rozmawiać głośnio i nie ruszać się za dużo. Ogólnie mieliśmy robić wszystko, żeby go nie zdenerwować, ani nie spłoszyć. Futrzak tymczasem zachowywał się jakby wiedział, że jest w centrum uwagi. Poruszał się powolutku, rozglądał się małymi, brązowymi oczami, z których emanował spokój i pozował nam. Chwycił się gałęzi, rozciągnął się i pokazał w całej swojej okazałości, następnie pohuśtał się na jednej łapie i poszedł dalej. Po chwili zatrzymał się nagle, usiadł na ścieżce i podrapał w głowę. Patrzyliśmy jak urzeczeni. Cały pokaz trwał dobrych kilka minut, więc mogliśmy dokładnie obejrzeć tę górę mięśni i ścięgien. Później już dowiedzieliśmy się, że spotkaliśmy jednego z największych samców, jakie żyją w parku. Był w średnim wieku (ok. 40-tki), o stosunkowo łagodnym charakterze.
Orangutany są bardzo rodzinne i opiekuńcze. Matka zajmuje się potomstwem aż do szóstego roku życia i przez ten czas nie zachodzi ponownie w ciążę. Między innymi dlatego tak trudno jest odnowić ich populację. Żyją na drzewach, z których schodzą bardzo rzadko. Żeby zobaczyć samicę z młodym na podłożu trzeba mieć ogromne szczęście. Z drzew schodzą głównie samce lub samotne samice. Żyją średnio 60 -70 lat, a największe osobniki dochodzą do 80 kg. Orangutany, w przeciwieństwie do chociażby dużo mniejszych makaków, boją się wody. Nie potrafią pływać ani nurkować.
Ruda kula z dzieckiem u boku
Po lunchu i krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej w górę wąwozu. Idąc wąską ścieżką mijaliśmy niezliczone ilości makaków, kilka gibonów, langury, a w strumieniach obserwowaliśmy potężne jaszczurki.Szliśmy bardzo ostrożnie, patrząc nie dość, że pod nogi, na korzenie, kamienie i glinę, to jeszcze do góry na gałęzie.
W pewnym momencie przewodnik dał znak ręką, żebyśmy się zatrzymali. Na samym środku ścieżki stała ruda kula, mniejsza niż ta poprzednia, z dzieckiem u boku. Wzdrygnęliśmy się, bo orangutanica z młodym może być bardzo niebezpieczna. Przewodnik powiedział, nam, że to jest Mina, najbardziej agresywny orangutan w całym parku. Rzuca się na turystów wyrywając im plecaki w poszukiwaniu jedzenia.
Polowała na zawartość plecaków, nie na ludzi, jednak przez przypadek mogła zrobić krzywdę człowiekowi. Takiego zachowania nauczyli ją samozwańczy przewodnicy, którzy nielegalnie wchodzili do parku oprowadzając turystów. Ponieważ chcieli być „najlepsi”, a co za tym idzie dostawać najwyższe sumy pieniędzy, szukali orangutanów i karmili je, tylko po to, by turyści byli zadowoleni. Wtedy ci płacili podwójnie.
To czynność absolutnie zakazana, gdyż zakłócała prawidłowy rozwój małp, które miały samodzielnie radzić sobie w dżungli. Efektem takiego postępowania jest chociażby agresywne zachowanie tych zwierząt, które tak nauczone, domagają się pożywienia.
Sława Miny wyszła daleko poza granice Parku Narodowego Gurung, daleko poza Sumatrę rozchodząc się wraz z turystami, którzy wracając do swoich domów przywożą opowieść o Minie i jej dziecku.
O rdzennych plemionach Indonezji przeczytać będzie można w kolejnej książce Alicji Kubiak i Jana Kurzeli pt.: „Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś”, ktora ukaże się w maju nakładem wydawnictwa Novae Res.
Artykuł zaczerpnięty ze strony https://turystyka.wp.pl/
2 Comments
Hmmm, a wydawało mi się, że wiem już na ten temat wszystko, a tu taki zdziwienie
W wolnej chwili myślę, że warto to przeczytać