Dwa i pół roku temu przyjechał do Polski z dalekiej Japonii, nie znając słowa w innym języku niż ojczysty. Dziś jest gwiazdą ligi belgijskiej i poważnym kandydatem do wyjazdu na finały mistrzostw świata.
Konrad WitkowskiPo odejściu ze Śląska kariera Ryoty Morioki nabrała rozpędu. Japończyk wyróżniał się w Ekstraklasie, jednak miewał także kompletnie bezbarwne występy. Nie sprawiał wrażenia piłkarza na tyle dobrego, aby wkrótce trafić do klubu z półki Anderlechtu. Trudno było przewidzieć nagłą eksplozję formy ofensywnego pomocnika: w końcu do Belgii nie wyjeżdżał perspektywiczny młodzieżowiec, ale 26-letni ukształtowany zawodnik.Przeprowadzka do Wrocławia była dla Morioki pierwszym kontaktem z Europą.
W styczniu 2016 roku Śląsk ściągnął z japońskiego Vissel Kobe piłkarza ciekawego, choć kompletnie anonimowego. Pomocnik potrzebował kilku tygodni na aklimatyzację, po czym przedstawił się nowej publiczności bardzo dobrą grą: pierwszą rundę w Lotto Ekstraklasie zakończył z siedmioma golami na koncie. – Już od pierwszych występów prezentował bardzo zaawansowane umiejętności techniczne. Potrafił zdobyć bramkę, imponował przeglądem pola. Na polskich boiskach wyróżniał się dobrym dryblingiem, ma dar wygrywania pojedynków – charakteryzuje Japończyka Waldemar Prusik, były zawodnik Śląska. – Wystąpił jednak u niego inny problem.
Trenerzy wymagali od Morioki także pracy w defensywie, czego on nie realizował.
Były takie mecze, po których pojawiało się sporo zastrzeżeń pod jego adresem, właśnie z powodu braku zaangażowania w grę obronną. Nie potrafił tego robić albo zwyczajnie mu się nie chciało – dodaje 49-krotny reprezentant Polski.Morioka dał się poznać nie tylko jako dobry piłkarz, ale i całkiem sprawny… pisarz. Prowadził bloga na oficjalnej stronie internetowej Śląska. Zawodnik regularnie dzielił się wrażeniami z pobytu na Starym Kontynencie i nie był przy tym monotematyczny: opisywał wycieczkę do Berlina czy szok, którego doznał, widząc duże porcje jedzenia w polskich restauracjach.W parze z pisarskim talentem sympatycznego Azjaty nie szły jednak zdolności lingwistyczne.
Po przyjeździe do Polski Ryota posługiwał się wyłącznie językiem japońskim. Po jakimś czasie nauczył się podstawowych zwrotów po angielsku, lecz komunikacja z trenerem i kolegami z drużyny nadal stanowiła duże utrudnienie. W końcówce sezonu 2016-17 Jan Urban wpadł na pomysł, jak dotrzeć do piłkarza: szkoleniowiec zorganizował wideokonferencję z japońskim trenerem, który znał hiszpański. Urban posługiwał się więc kastylijską mową, a jego znajomy tłumaczył komunikaty i przekazywał je Morioce. Efekty okazały się znakomite: w pięciu ostatnich kolejkach rozgrywek ofensywny pomocnik zdobył trzy bramki i zaliczył cztery asysty. Mobilizująco na Japończyka podziałała również obietnica letniego transferu, którą otrzymał od władz Śląska.
– O jego odejściu mówiło się od dłuższego czasu, podobno szybko otrzymał oferty z zachodnich klubów.
Morioka myślał o transferze i to wpływało na jego grę. Sprężył się na końcówkę sezonu, dzięki czemu znowu był jednym z najlepszych piłkarzy wrocławskiej drużyny – mówi Prusik.W trakcie półtorarocznego pobytu we Wrocławiu japoński zawodnik rozegrał 53 spotkania, w których strzelił 15 goli i zaliczył 11 asyst. Śląsk zaproponował mu wyższe zarobki, lecz piłkarz już przebierał nogami do wyjazdu. Waasland-Beveren przysłał ofertę opiewającą na niespełna 300 tysięcy euro i transfer stał się faktem. Tym samym Morioka został najdroższym graczem w historii klubu. – Pobyt w Polsce bardzo mu pomógł. U nas po raz pierwszy zetknął się z europejską kulturą, miał czas na adaptację do innego stylu życia. Mógł przyzwyczaić się do tego, co miało go czekać w innej lidze. Teraz na pewno jest mu łatwiej w Belgii – zauważa Prusik.
Artykuł zaczerpnięty ze strony https://sportowefakty.wp.pl/
Zapraszam do zapoznania się z linkiem