Z ostatniej chwili

„Jakie szczęście, że nie wykonywano już kary śmierci…”

(fot. Thinkstockphotos) (fot. Thinkstockphotos)

21 kwietnia 1988 roku w celi krakowskiego więzienia przy ulicy Montelupich wykonano ostatni w Polsce wyrok kary śmierci. Oficjalne protokoły z wszystkich egzekucji wciąż pozostają tajne. Wydarzenia i uczucia związane z wykonywaniem wyroków śmierci żyją w świadomości osób, które miały jakąkolwiek styczność z celą straceń. Jedna z nich była w Areszcie Śledczym w Łodzi. To w tym więzieniu w 1988 roku rozpoczął pracę Recedens – dziś emerytowany funkcjonariusz. – Historię tego, co się w tamtych momentach działo znam od moich kolegów, którzy uczestniczyli w tej kazi – mówi. Te wstrząsające wspomnienia opowiada na łamach portalu NaSygnale.pl.

– Jednostka penitencjarna, w której pracowałem, jako jedna z sześciu w kraju należała do tej wybranej, w której wykonywano karę śmierci. Sam fakt, że gdzieś za ścianą, świadomie jakiś człowiek został unicestwiony, wywoływał gęsią skórkę na całym ciele. Jakie szczęście, że kiedy rozpocząłem pracę, w kraju nie wykonywano już kary śmierci – opowiada Recedens.

Moratorium

Od 1995 roku formalnie w Polsce obowiązuje moratorium na wykonywanie egzekucji. 1 września państwo polskie pożegnało je być może na zawsze. W nowym kodeksie karnym z 1997 roku ostatecznie zniesiono je, a wyroki zastąpiono 25-letnim lub dożywotnim pozbawieniem wolności.

W PRL na karę pozbawienia życia skazywano m. in. za zdradę ojczyzny, szpiegostwo, akty terroru czy wielkie afery gospodarcze. Najwięcej wyroków zapadło jednak w sprawach o zabójstwo. Na stryczku zawiśli tacy seryjni mordercy, jak Karol Kot, Bogdan Arnold, Jan Marchwicki, Paweł Tuchlin czy Kazimierz Polus. Każdy z nich pozbawił życia niewinne osoby. W celi czekali na egzekucję w samotności. Nie wiedzieli dokładnie, kiedy zostaną straceni. Umierali codziennie… ze strachu.

Bezduszna machina śmierci

– Kiedy zapadł wyrok skazujący na karę śmierci, a osoba uprawniona do tego nie skorzystała z prawa łaski, ruszała machina śmierci. Cela, w której przebywał „KS”, nie była jakaś szczególna. Tylko on był w pewnym sensie szczególny. O jego sytuacji wiedziano w koło i wielu osadzonych chętnie osobiście skręciłoby mu kark. Czyny, których się dopuścił, nawet wśród zatwardziałych więźniów powodowały niesmak – wspomina były funkcjonariusz.

Skazany na egzekucję nie wiedział, ile miesięcy, dni, godzin mu zostało. Otwarcie furty powodowało strach, że to koniec. Podczas pobytu w takiej celi był przygotowywany do ostatecznej drogi, z której nie było powrotu. Każdorazowe wyjście z celi, odbywało się tylko w asyście dowódcy zmiany i funkcjonariuszy działu ochrony. Powody opuszczenia celi były banalne. Wizyta u lekarza, na świetlicy, w kantynie. Gdy wychodził, ruch na całym pawilonie był wstrzymywany. Chociażby po to, by nie został zaatakowany przez innych osadzonych.

Artykuł pochodzi z archiwalnej wersji strony NaSygnale.pl