Z kart powieści kryminalnych wynurza się ponury obraz Skandynawii. Brutalne morderstwa, seryjni mordercy, złodzieje – czy to tylko fikcja literacka, której skala została rozszerzona na potrzeby książki? A może realia?
Czytając skandynawskie kryminały, czytelnik może odnieść wrażenie, że Szwecja, Dania czy Norwegia to kraje, w których przestępczość od zawsze jest poważnym problemem. Zwłaszcza opisywane na kartach powieści małe miejscowości wydają się wręcz wymarzoną scenerią dla zbrodni. Niewielkie, odizolowane od świata, bogate społeczności, w których jedna mroczna tajemnica goni drugą, a grzechy z przeszłości wciąż nie zostały rozliczone… Tylko czy sytuacja na północy Europy, na przykład w Szwecji – ojczyźnie Stiega Larssona, autora trylogii „Millenium” – naprawdę jest aż tak przerażająca?
Oczywiście, jak w każdym państwie, także i w kolebce popularnych dziś mrocznych historii pojawiają się problemy z przestrzeganiem prawa. Jednak jeśli spojrzeć na odsetek zabójstw, okazuje się, że nie jest on większy niż w innych krajach. Od 1990 roku liczba wykrytych przestępstw tego typu systematycznie spadała. Z około 120-130 rocznie zmniejszyła się do 80-90. To nie najgorszy wynik w dziesięciomilionowym kraju. Dopiero w ostatnich latach dało się zauważyć niewielki wzrost.
Z kolei w pięciomilionowej Norwegii wskaźnik morderstw oscyluje w okolicy 0,56 na 100 000 mieszkańców. Dla porównania – w Polsce, w której mieszka niecałe czterdzieści milionów ludzi, w 1999 roku stwierdzono 1048 zabójstw – aż dziesięć razy więcej niż w Szwecji. Może więc to kraj nad Wisłą powinien stać się nową Mekką miłośników powieści z dreszczykiem?
Krwawa strona skandynawskiego medalu
Pod pewnymi względami w Skandynawii nie brakuje inspiracji dla autorów opisujących żądnych krwi zbrodniarzy. Działało tam co najmniej kilku słynnych seryjnych morderców. Jednym z nich był Arnfinn Nesset, pielęgniarz w norweskim domu opieki. Został on skazany za zabicie 22 pensjonariuszy. Podejrzewa się jednak, że liczba jego ofiar mogła być znacznie większa i sięgnąć aż 138 osób!
Podobny model działania przyjął Szwed Anders Hansson. Ten pracownik szpitala w Malmö między październikiem 1978 i styczniem 1979 roku otruł 27 pacjentów. Z kolei Fin Juhani Aataminpoika w 1849 roku, w trakcie wędrówki po kraju, pozbawił życia 12 osób.
Liczba zbrodni popełnionych przez innego kryminalistę, Mattiego Haapoję, nie jest dokładnie znana. Różne źródła przypisują mu od 3 do ponad 20 zabójstw. Trudno o dokładne dane, bo część morderstw, o które jest oskarżany, została popełniona w czasie jego zesłania na Syberii. Przebywał tam w latach 1880-1889.
Witkowski zaprzyjaźnił się ze Słowikową: „Okazało się, że jest moją fanką”
Po schwytaniu w 1890 roku Fin został umieszczony w zakładzie karnym. Jego proces komentowano w prasie, trafił nawet do kanonu lokalnych legend. Jedną z jego ofiar była prostytutka Maria Jemina Salonen. Dlaczego musiała umrzeć? Sam przestępca, spytany o przyczynę jej śmierci, nie był w stanie podać konkretnego powodu… Ostatecznie Haapoja został skazany na dożywocie. W 1895 roku, po kilku nieudanych próbach ucieczki, popełnił samobójstwo.
Warto dodać, że ofiarami seryjnych zabójców padali nie tylko dorośli. „Fabrykantka aniołków z Bruks Street” – Hilda Nilsson zabiła ośmioro dzieci. Skończyła podobnie jak fiński poprzednik. Chcąc uniknąć egzekucji, powiesiła się na lnianym obrusie przywiązanym do drzwi celi w więzieniu w Landskronie. Jej duńskim odpowiednikiem była Dagmar Overbye. Pozbawiła ona, w okresie od 1913 do 1920 roku, życia od 9 do 25 dzieci. Wśród nich jedno było jej własne. Malcy byli topieni, duszeni, a nawet… mordowani przy pomocy podgrzewacza murarskiego.
Do historii skandynawskich zbrodni przeszli także przedstawiciele duchowieństwa. Anders Lindbäck, XIX-wieczny szwedzki wikariusz, pozbawił życia trzy osoby. Powodem było szczególnie zinterpretowane miłosierdzie. Ksiądz chciał rozwiązać problem biedy w swojej gminie. Zatruwał więc arsenem roznoszony po domach opłatek i wino.
W ostatniej dekadzie wszystkich tych zbrodniarzy przyćmił jednak Anders Breivik. W 2012 roku w czasie ataku na wyspę Utøya zabił 69 osób. Kolejnych 8 zginęło w zorganizowanym przez niego zamachu bombowym.
Przykłady tego typu można mnożyć. Czy na ich podstawie należy jednak wysnuć wniosek, że Skandynawia jest ojczyzną produkowanych masowo psychopatów? Niekoniecznie. Przypadki okrutnych zbrodni zdarzają się przecież w każdym kraju. Tymczasem na co dzień przestępczość na północy Starego Kontynentu może wyglądać zupełnie inaczej.
Policja – genialni detektywi, czy kolos na glinianych nogach?
Ważnym czynnikiem przy zapewnianiu bezpieczeństwa obywateli jest oczywiście skandynawska policja. Nawet w literackim lustrze nie zawsze triumfuje ona nad przestępcami. Jak to na kartach powieści, nie brakuje jednak też śledczych, którzy z każdej opresji wychodzą cało i rozwiązują każdy problem.
W rzeczywistości detektywi z Północy niewiele różnią się od swoich kolegów z innych krajów. I jak to bywa w życiu, profesjonalizm i szczere chęci nie zawsze wystarczają, by doprowadzić sprawę do końca. Tak było w przypadku wampira z Atlasu, dzielnicy Sztokholmu, który w 1932 roku zamordował 32-letnią prostytutkę. Z ciała ofiary zniknęła krew. Podejrzewa się, że została ona usunięta za pomocą chochli do sosu. Tajemniczego zabójcy nigdy nie złapano.
Norwegowie także mają na swoim koncie kilka nierozwiązanych spraw. Jedną z nich jest śmierć niezidentyfikowanej kobiety w dolinie Isdalen. Jej zwłoki odkryto przypadkowo w 1970 roku. Ustalono, że zmarła z powodu rozległych oparzeń. Odkryto też, że wcześniej podróżowała po Europie, posługując się aż dziewięcioma fałszywymi tożsamościami. Mówiła najprawdopodobniej w kilku językach. Kim jednak naprawdę była i dlaczego zginęła? Do dzisiaj nie wiadomo.
Jak wszędzie, w Skandynawii również dochodzi czasem do morderstw na funkcjonariuszach organów ścigania. W 1999 roku w miejscowości Malexander zastrzelono dwóch szwedzkich policjantów. Robert Karlström i Olov Borén zginęli po napadzie na bank w Kisa. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że zbrodni dokonali znani neonaziści.
Środowisko skrajnej prawicy nieprzypadkowo pojawia się zresztą coraz częściej na kartach powieści. W ostatnich dekadach popełniono niejedno zabójstwo na tle rasowym. W 2001 roku w Norwegii zasztyletowano Benjamina Hermansena, którego ojciec urodził się w Ghanie. Morderstwa dokonali członkowie neonazistowskiej grupy Boot Boys. Z kolei w 1995 roku w Szwecji został zamordowany pochodzący z czeskiej rodziny czternastolatek, John Hron.
Polityka uprawiana krwią?
A co z wszechobecnym – przynajmniej jeśli wierzyć kryminałom – uwikłaniem polityków w zbrodnicze afery? Wielu bohaterów powieści, znając brudne sprawki wysoko postawionych urzędników i mając świadomość, że uprzywilejowane grupy pozostają bezkarne, nie ufa organom ścigania. Jest tak w przypadku Lisbeth Salander z wspomnianej trylogii „Millenium” lub Kimmie z „Zabójców bażantów” Jussi’ego Adler-Olsena.
To prawda, że Szwecja jest jedynym krajem, którego premier i minister spraw zagranicznych zostali w ciągu ostatnich stu lat zamordowani. Szefa rządu, Olofa Palmego, zastrzelono w 1986 roku w samym centrum Sztokholmu. Oddano do niego dwa strzały w plecy. Zabójcy i motywów zbrodni nie udało się do dnia dzisiejszego wykryć. Z kolei stojąca na czele MSZ Anna Lindh została w 2003 roku śmiertelnie ugodzona nożem przez Szweda serbskiego pochodzenia – Mihajlo Mihajlovicia. Sprawca oświadczył, że do tego czynu popchnęły go „głosy w głowie”.
Oczywiście skandynawscy politycy nie są święci, o czym zaświadcza choćby szwedzka afera informatyczna z 2017 roku. Ale trzeba przyznać, że korupcja plasuje się na Północy na bardzo niskim poziomie. W 2016 roku największym wymiarem kary dla urzędnika szwedzkiego było… 3,5 roku więzienia! W Norwegii problem ten jest jeszcze mniejszy, chociaż nie zawsze tak bywało. Szczególnie problematyczny okazał się rok 2008, kiedy w rankingu Transparency International kraj ten zajął 14 miejsce. Obecnie plasuje się w pierwszej piątce.
Politycy regionu zmagali się jednak w swoim czasie z innymi wyzwaniami. Nie zawsze chroniono tam wolność słowa czy zgromadzeń. Jeszcze w 1931 roku pięć osób zginęło od kul wojska szwedzkiego. Zostało ono wezwane do utrzymania porządku podczas strajku pracowników zakładu produkującego celulozę w Långrör. W wyniku nieporozumienia oddział oddał strzał w kierunku demonstrujących. Od kul zginęła między innymi Eira Söderberg, 20-letnia obserwatorka.
Imigranci – stare/nowe zło
Obecnie autorzy kryminałów coraz częściej opisują także problemy wynikające z napływu ludności obcego pochodzenia. Czy rzeczywiście wpływa to na poziom przestępczości?
Niekoniecznie. Liczba popełnianych zbrodni i wykroczeń zależy przecież od wielu czynników. W przypadku Skandynawii najgorsze pod tym względem były lata 80. XX wieku – a wtedy imigrantów było dużo mniej niż obecnie. Z punktu widzenia władz większy problem niż goście z zagranicy, stanowili rodzimi kryminaliści. Tacy, jak na przykład gang Tveita, czyli grupka 5-10 Norwegów, która z biegiem lat rozrosła się do rozmiarów prawdziwej mafii.
W tym mniej więcej czasie otwarto jednak granice dla większej liczby osób innych narodowości. Imigranci nie byli nowym zjawiskiem – ludzie z wielu stron, w tym z Europy Wschodniej i Południowej, uciekali na Północ już od dawna. Ale dopiero teraz obcokrajowcy pojawili się w takiej liczbie. Nic dziwnego, że kolejnymi grupami podobnymi do gangu Tveita kierowały już osoby obcego pochodzenia. Cudzoziemcy częściej zaczęli się też pojawiać w statystykach policji.
Zwłoki? Chyba na papierze…
Ile więc jest prawdy w skandynawskich kryminałach? Przekornie można stwierdzić, że im bardziej podbijają one świat, tym niższy jest rzeczywisty wskaźnik przestępczości. Najtrudniejsze, jak wszędzie, były lata powojenne, kiedy w Skandynawii odnotowano wzrost liczby przypadków łamania prawa. Później sytuacja jednak się ustabilizowała i było już tylko lepiej. Dzisiaj stosunkowo niewielkie różnice stopy życia poszczególnych klas społecznych i dobrze działające organy ścigania sprawiają, że w krajach skandynawskich najwięcej zwłok można zobaczyć… na papierze.
Nie oznacza to oczywiście, że Północ jest krainą miodem i mlekiem płynącą. Tam także istnieją enklawy, w których przestępczość jest bardzo duża. Szczególnie złą passą cieszy się stolica Norwegii, Oslo, które zostało obwołane przez jeden z przewodników „skandynawską stolicą zbrodni”.
Kryminały autorów takich jak Stieg Larsson, Camilla Läckberg czy Henning Mankell to bezsprzecznie jeden z największych fenomenów ostatnich lat. O ile do pewnego stopnia odwzorowują one rzeczywistość chłodnych krajów Półwyspu, trzeba pamiętać, że wydarzenia w nich opisane to przede wszystkim wytwór literackiej wyobraźni.
2 Comments
Fajna i ciekawa lektura na dzisiaj. Zgadzacie się? Wrzucajcie dalej
Czyżby odkrycie roku? Sprawdźcie sami i dajcie znać, co myślicie.