Niedługo potem cała wieś została postawiona na równe nogi. – Pożar! Pali się! Pomocy! – krzyczała wniebogłosy kuzynka rodziny Lipów, która jako pierwsza zobaczyła płomienie. Mimo że większość mieszkańców pobiegła z pomocą, spłonęła większa część gospodarstwa. Nikogo nie udało się uratować z pożaru – w takim przeświadczeniu byli ci, którzy dzielnie walczyli z żywiołem. Wśród gaszących znalazł się i Adam Zakrzewski, który dla niepoznaki, ale też upewnienia się, że wszyscy są martwi, przybiegł i z zapałem nosił wiadra z wodą ze studni. Kilka dni później podczas pogrzebu równie ochoczo niósł jedną z trumien!
Gdy zgliszcza jeszcze się tliły, strażacy zaczęli wynosić zwęglone, ale nie do końca spalone ciała rodziny. Śledczy przystąpili do pracy. Wydawało się, że nic tu po nich – nieszczęśliwy wypadek, pożar i tyle. Zmienili zdanie, gdy zobaczyli, jak bardzo zmasakrowane są ciała, połamane kości, a nawet widoczne na nich ślady strzałów. – To nie pożar, a okrutna zbrodnia – oznajmili.
Przez dwa kolejne tygodnie milicjanci chodzili po wsi i spisywali zeznania. – Kto mógł to zrobić? Lipowie mieli wrogów? – pytali. Początkowo mieszkańcy niechętnie się wypowiadali. Milicja wytypowała około 40 osób, którym członkowie zamordowanej rodziny mogli się narazić. Jednak najmniej pochlebnie ludność z Rzepina wypowiadała się na temat Zakrzewskich.
Tego nikt się nie spodziewał!
Śledczy byli jednak w kropce, bo nie mieli żadnych dowodów świadczących przeciwko nim, prócz przypuszczeń sąsiadów. Postanowili przeszukać gospodarstwo. Niczego związanego ze śmiercią Lipów nie znaleźli. W szopie u Czesława odkryli jednak kradzione drewno. Niby nic, ale to był powód, by go aresztować. Postanowili przycisnąć Czesława do muru, by zaczął zeznawać w sprawie mordu w Rzepinie. Ale on milczał jak grób. To nie zniechęciło milicjantów. Wymyślili podstęp. Do celi posłali agenta, który miał się z nim zaprzyjaźnić i wydobyć jakiekolwiek informacje. W domu Zakrzewskich zainstalowano podsłuch.
Wiele cierpliwości kosztowały milicjantów te działania, bo przez kilkanaście miesięcy Zakrzewscy nie puścili pary z ust. MO próbowała różnych sposobów. W końcu Czesław popełnił błąd. Namówiony przez swojego podstawionego współwięźnia napisał list do radia Wolna Europa. Uwierzył w zapewnienia, że w ten sposób uniknie kary śmierci i zostanie przez nich odbity z rąk komunistycznych organów ścigania. Przeliczył się. Następnego dnia milicjanci znaleźli pismo pod poduszką. Przeczytali znacznie więcej, niż się spodziewali.
Makabryczne wyznanie
W liście przyznał się, że brał udział w zabójstwie rodziny wraz ze swoim młodszym bratem i ojcem. To jednak nie był koniec makabrycznych wyznań zabójcy. Okazało się, że wraz z bliskimi z zimną krwią zamordowali jeszcze trzech innych mężczyzn!
Przeczytaj również: Pojechali na pasterkę modlić się – zamordowali całą rodzinę
7 czerwca 1954 roku na drodze ze Starachowic do Ostrowca postrzelili Bolesława Hartunga. Konającego mężczyznę znalazł przypadkowy przechodzień. Zeznał on później, że ranny przed śmiercią wspomniał o trzech sprawcach.
2 Comments
Każdy, kto ceni sobie treści, które prowokują do myślenia, powinien to przeczytać.
Niezależnie od tego, co już wiesz, ten tekst dostarczy Ci nowych perspektyw.